Spróbowalem o tym napisać na fejsie, ale było dużo dziwnych komentarzy...
Poniższy tekst napisałem już parę dni temu, po obejrzeniu w szkole filmu.
Zastanawiałem się, czy go wrzucić... Temat nie młodzieżowy, niemodny i... jakiś taki dziwny, gdy majówka, słońce, zapach kremów do opalania i... prawie nagie, ponętne ciała w kolorowych sukienkach...;)
Ale co tam, wrzucę, bo dzień odpowiedni i... po prostu chcę. A to mój blog. I mogę wrzucać co chcę ;))
Parę dni temu oglądaliśmy w szkole film dokumentalny ,,Usłyszcie Mój Krzyk”.
Dobrze wiecie jak to jest z oglądaniem filmów na lekcji, wszyscy nagle zamieniają się w artystów i rysują w zeszytach obrazy.. Uff…- pomyślałem- film... więc będzie wolna lekcja.
Myliłem się. Wszyscy z napięciem patrzyli na ekran szkolnego (o zgrozo!) telewizora.
Film opowiadał o człowieku, który oblał się rozpuszczalnikiem i podpalił na stadionie w obecności 100 tysięcy ludzi. Wariat!- możnaby pomyśleć. Nie!
Ryszard Siwiec był żołnierzem AK i filozofem. Po wojnie i zajęciu Polski przez komunistów odmówił pracy jako nauczyciel ponieważ nie chciał uczestniczyć w rosyjskiej propagandzie. Zarabiał jako księgowy, przy okazji hodując kury. Miał sporą gromadkę dzieci i kochającą żonę. Idealnie!- ktoś powiedział. Nie do końca. Ryszard, człowiek wykształcony i mądry, nie mógł się pogodzić z brakiem wolności. Nie tylko swojej, ale wszystkich Polaków. Nie mógł się pogodzić z poniżaniem naszego narodu. Buntował się. Buntował się w sercu bo nie mógł na zewnątrz. Jednak widział straszną bierność i bezczynność Polaków wobec tego co się dzieje. Nie wiedział co zrobić. Czuł się potwornie bezsilny wobec tego zła a mimo to chciał walczyć.
Warto sobie przypomnieć, jak wyglądała wtedy Polska. W skrócie- pranie mózgów, strach i brak komputerów (to były w ogóle takie czasy?? 0.0). Ludzie bali się cokolwiek zrobić, bo gdy strajkowali to do nich strzelano. Co tu można? - myślał Ryszard. Nie mógł już dłużej żyć w bezczynności, więc postanowił zaprotestować. Krzyknąć.
W 1968 roku, nie ważne którego dnia bo i tak nikt nie zapamięta, ubrał się w garnitur, pożegnał trochę czulej niż zwykle z rodziną i wyszedł. Pojechał do Warszawy. Wtedy, w okresie komunizmu, organizowane były wielkie widowiska na Stadionie Dziesięciolecia (dzisiejszym Narodowym). Tego dnia obchodzono Dożynki (nie mam pojęcia co to :/), w każdym razie wielka feta. Sto tysięcy ludzi na trybunach, a na murawie tysiące ruszających się jak małe robociki tancerzy. Dookoła komuniści w tym sam gomułka (specjalnie napisałem z małej ;). A pośród tej wielkiej masy, udających zainteresowanie widzów, stał Ryszard Siwiec. Mimo tego co za chwilę miało się stać, nie bał się. Czuł spokój i radość. Myślał, że za chwilę krzyknie a jego krzyk usłyszy sto tysięcy osób na stadionie, a potem cały świat.
Na murawie rozbrzmiewał właśnie walczyk, a setki dziewczyn w kolorowych strojach tańczyły, sztucznie się uśmiechając. Był gorący, letni dzień.
W ósmym sektorze jakiś człowiek wyjął właśnie z torby garść ulotek i rozrzucił je na wietrze. Po chwili wyciągnął butelkę i zaczął się oblewać ostro śmierdzącym płynem. Rozpuszczalnik. Nagle błysnęła zapałka.
Teraz!- pomyślał Ryszard.
Zapalił się. W powietrze strzelił dym i ogień…. Widać to było z każdego miejsca na stadionie. Płonął człowiek. Krzyczał, krzyczało jego ciało. Krzyczał najgłośniej jak potrafił. W rytm walca i innych tańców. Widzieli go wszyscy. Ale nikt nie zareagował. Nikt na murawie nie przestał tańczyć, muzyka nie przestała grać.
A on krzyczał. Podbiegło do niego kilku mężczyzn i próbowało go ugasić, ale on uciekał. Uciekał przed milczeniem. Chciał, żeby przez jego śmierć świat dowiedział się, że Polacy nie mogą już tak dalej żyć. Po chwili go ugaszono i spalonego wepchnięto do karetki. Widowisko dożynkowe trwało nadal. Nikt na to nie zareagował, nikt nie chciał zareagować.
Nie wiem jak was, ale mnie osobiście bardzo poruszyła ta historia. Człowieka, który umiera za wolność, za Polskę i jest olany przez Polaków. Piszę o tym również dlatego, że nie jestem pewien jak byśmy dziś na to zareagowali. Nie mówię o podpalaniu się. Mówię o sytuacji, w której mielibyśmy zrobić coś dla kogoś, ale sami przez to tracąc. Bo o to dokładnie chodziło tego dnia. Żadna z tych tancerek nie przestała tańczyć, nikt nie przestał grać, nikt nie opuścił stadionu gdy płonął na nim człowiek. Każdy bał się konsekwencji.
Postanowiłem o tym napisać też dlatego, że zaraz po ostatniej scenie usłyszałem z ławki przede mną komentarz ,,No, musiał mieć coś na bani!”.
Czy mając siedemnaście lat, tylko tak można to skomentować???
Ryszard Siwiec umarł z tęsknoty za wolnością! Prawdziwą wolnością i miłością do ojczyzny. Dziś to śmieszne słowa. Ojczyzna? Obciach! Kochają ją fanatycy i mohery - trąbią media. Być obywatelem świata, to zaszczyt...
Jestem obywatelem świata, jestem europejczykiem i jestem Polakiem. Właśnie dziś , trzeciego maja i jutro, i mam nadzieję zawsze.
A człowiek z filmu... zasługuje na pamięć.
Łapcie
http://www.youtube.com/watch?v=JZZlrPQHDH0