Kamera ruszyla jak miałem jakieś sześć lat... A potem już się kręciła. Gdyby nie kamera, pewnie nigdy byście mnie nie poznali. Chodziłbym codziennie do szkoły, pisał regularnie sprawdziany, potem angielski, lekcja pianina, trening na boisku u księdza ( najlepsze boisko w okolicy;), kumple, podwórko, kompik i marzenia... O czym? Pewnie o wakacjach, fajnej dziewczynie i ... sławie. Jak każdy. Dziś sporadycznie bywam w szkole i ... znacie mnie. Postaci które gram, są do mnie trochę podobne, ale nie identyczne. Dlatego jeśli chcecie wiedzieć co u mnie, czym sie różnię od Tomka Boskiego, Michała z Ojca Mateusza i wielu innych ról, które zagrałem - wpadajcie. Postaram się pisać o moim prawdziwym życiu. I postaram się żeby było ciekawie.

I komentujcie, to będzie znak, że chcecie czytać;)

niedziela, 29 kwietnia 2012

MECZ NA NARODOWYM


1:30 w nocy…
- Aaaa! Niech ja w końcu zasnę!!!
- Spanie na kanapie, podłodze, czytanie książki- nic nie pomogło mi zasnąć. Mecz polskich gwiazd przeciwko ukraińskim na Stadionie Narodowym  zawładnął moim umysłem. Obudziłem się o 10, więc chyba w końcu usnąłem. Chyba, bo czułem się kiepsko. Cztery dni treningów z drużyną sprawiły, że miałem ostre zakwasy. Trudno- pomyślałem- boli nie boli trzeba iść. Wziąłem szybki prysznic, który jak zwykle okazał się być długi, spakowałem się i wyszedłem.
Stojąc na przystanku przypomniałem sobie, że nie wziąłem identyfikatora. Sprintem wbiłem do domu, wywracając przy okazji doniczkę przed domem, i wróciłem na przystanek.
Lipton. Autobus odjechał. Od tej pory mój udział w meczu był zdany na łaskę kierowców, którzy mijali mnie gdy próbowałem złapać stopa. Po kilku minutach na szczęście się udało i już pędziłem do metra. Była cudowna pogoda. Ani jednej białej chmury na niebie, słońce wysoko i lekki przyjemny wiatr. Idealna pogoda na mecz.
 Pod stadionem byłem o 13.30. Pod bramę swoim Porsche Cayene podjechał akurat Tomasz Iwan. Zapakowałem się do jego samochodu i zjechaliśmy na parking. Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy w stronę wejścia. Uderzyła nas fala błogiego chłodu. Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam to uczucie jak z gorącego dworu wchodzisz do chłodnego pomieszczenia. W tym miejscu należałoby zaznaczyć, iż Iwan ma wyjątkowo… łaaadną :D dziewczynę....
Ale skupmy się na temacie. No więc przeszliśmy przez tysiąc bramek sprawdzających to samo- czy aby na pewno mamy identyfikator, aż wreszcie znaleźliśmy się w szatni. Szatni? Nie wiem czy to można nazwać szatnią, raczej ultraluksusową przebieralnią połączoną z gabinetem do masażu i salą wanien. To ostatnie najbardziej mnie zdziwiło. Wielkie pomieszczenie, w którym znajdowało się ze 30 wanien jedna obok siebie… Aha… Zamyślony wróciłem do pomieszczenia z szafkami. Przy każdej z nich leżała koszulka z nazwiskiem więc zacząłem szukać swojej. Okazało się, że zamiast Musiał mam na koszulce napisane Musiol… Dobrze, że nie Bieber- pomyślałem i zakleiłem nazwisko, po czym napisałem na taśmie "MUSIAŁ"- to dlatego miałem taki dziwny napis.
- Panowie!- krzyknął Andrzej Strejlau( "nasz" trener)- wybiegamy na rozgrzewkę!
Chwilę potem czekaliśmy z chłopakami w ciemnym tunelu na wyjście na murawę. To było niesamowite uczucie. Czuliśmy lekkie drżenie, które powodowali śpiewający kibice. Tak się cieszyłem, że aż stojący za mną Kraśko powiedział, żebym przestał skakać bo nie może się skupić.
I ruszyliśmy. W trzydziestu wybiegliśmy na murawę. Pierwsza rzecz jaką zobaczyłem to oślepiające słońce, a zaraz potem usłyszałem śpiew kibiców. Moje korki (pożyczone od kolegi, pozdrawiam Klimę!) dotknęły trawy. Powinienem tu opisać jak się wtedy czułem, ale chyba nie potrafię. Musiałbym(bardzo śmieszne) przeczytać tysiąc książek, żeby umieć to opowiedzieć. W każdym razie byłem piekielnie szczęśliwy i dumny, że mogę nosić na piersi orzełka w obecności kamer.
W rytm Ai se eu te pego rozpoczęliśmy rozgrzewkę. Nie mogłem się powstrzymać i razem z kibicami, zacząłem tańczyć na środku murawy. Trochę dziwnie patrzył się na mnie Radek Majdan. Ale on tańczy tylko do piosenek Dody. Dobra, w każdym razie po półgodzinnej rozgrzewce wskoczyliśmy do szatni, gdzie trener zrobił nam odprawę, zaśpiewaliśmy hymn i zaczął się mecz.
Nie będę wam opisywał jego przebiegu, bo to nudne i smutne (przegraliśmy 3:1) Ale opiszę wam to co się działo z boku boiska, a było to chyba ciekawsze niż sama gra. Hmmm… Stało nas przy linii z 20. Wszyscy darli się do zawodników na boisku i wszyscy chcieli za wszelką cenę sami zagrać. Najbardziej walczył Mroczek, którego trener co chwilę upominał, że przecież nie jest tu sam. Przez pierwsze trzydzieści minut niestety nieudało mi się wejść, ale za to wszedłem w drugiej.
Mój plan był prosty. Okiwać wszystkich, strzelić bramkę, podbiec do kamery i wywrzeszczeć – Dziękuję za to, że jest nas już 100 tysięcy!. Udało by się. Gdyby nie ukraiński bramkarz… Zgred musiał wyjść z bramki gdy dostałem piękne podanie od Dorocińskiego i wpierniczyć się na mnie całym ciałem. Myślałem, że go zbiję jak wstałem. Ale pomyślałem, że dzisiaj wyjątkowo mu odpuszczę, niech się chłopak cieszy. Jeszcze jedna akcja  i stwierdziłem, że zejdę i dam pograć innym.
Jeszcze parę minut i mecz się skończył.  Smutni, ale szczęśliwi (?) przybiliśmy pjony z Ukraińcami i zeszliśmy do szatni.( tu należy napomknąć, że schodząc z boiska zakosiłem jedną piłkę, ale ciiii, nie mówcie nikomu).
W ciszy weszliśmy do szatni. Czuliśmy niedosyt, bo było blisko wygranej (taaaaa). Pierwszy milczenie przełamał trener.
-Ku@wa! Co to było! Panowie, więcej pokory! To miała być drużyna, a nie 11 osobnych…
No i zaczęło się, poleciało parę nazwisk, które dużo zepsuły, ale nie będę ich tu wymieniał bo chcę jeszcze z nimi pograć. Zresztą kto widział mecz wie kto co i jak.
Chwilę, żeśmy pogadali, piardu piardu i każdy poszedł w swoją stronę. Ja zabrałem się z Maćkiem Orłosiem, który podrzucił mnie do metra. Bardzo miły człowiek, spokojny i pozytywny.

Podsumowując (zabrzmiało jak w gimnazjalnej rozprawce) mimo zaprzyjaźnienia się z ukraińskim bramkarzem, jestem bardzo zadowolony z meczu. Dowiedziałem się kto jaki jest naprawdę i tu muszę napisać, że np. Dorociński, Andrzejewski, Mezo, Orłoś i Zelt to bardzo w porządku ludzie.  Dobra kończę bo coś późno już, a ja jeszcze nie jadłem kolacji. Trzymajta się!
Wasz Musiol.