Niedziela 10.30. Mam tyle do zrobienia, że nie wiem od czego zaczać. Przepisać zeszyty z całego tygodnia, nauczyć się do sprawdzianów, odrobić prace domowe. Kurcze... jeszcze Mistrz i Małgorzata, całkiem zapomniałem. Dlaczego oni nam to robią??
Powinienem wziąć się za to wczoraj. Ale wczoraj odpoczywałem po czwarkowym bankiecie i przez osiem godzin nagrywałem audiobooka "Walka o tron". Muszę się zebrać. Nie mogę, za dużo roboty, nie dam rady. Dam radę! Nie, lepiej zostanę w łóżku. Potrzebuję jakiegoś impulsu żeby się ruszyć. Ale skąd go wziąć? Nie ma bata, za słaba silna wola...
Nagle do pokoju wchodzi mama.
- Masz pięc minut na ogarnięcie się. Prysznic, sprzątasz pokój, schodzisz na śniadanie i do lekcji! Przepytam cię...
Myślę: ach, jak to dobrze, że jesteś. I odpowiadam zupełnie co innego, żeby sobie nie pomyślała:
- Ja nie mogę, ale jesteś okropna!
Zrywam się z łóżka... Fuck! Blackout. Ciemno przed oczami, za szybko wstałem. Po chwili odzyskuję równowagę i śmigam pod prysznic. Ale zanim odkręcam wodę, znowu zmułka, po co w ogóle wstałem? Zimna woda i znowu chce się zyć. Szybkie śniadanko przy muzyczce i sru do lekcji. Uff... ale ulga - robię coś konstruktywnego. Zły humor mija. Jeszcze trzy godzinki, będę miał wszystko zrobione i zajmę się czymś innym. Bez wyrzutów sumienia. Ze świadomością dobrze spełnionego obowiązku xDD