Idę sobie ulicą...
a tu nagle zaatakował mnie glucik- katar!
Okropny, lepki, zielony. Zaraz się uduszę – myślę! ,,Zginął uduszony glutkiem”- trochę głupio… Chce się wysmarkać, ale nie mam chusteczek. No to biegnę do najbliższego kiosku. Zamknięty… Do następnego zamknięty… Aaaaa!!! Zaraz padnę!
Zrozpaczony wbiegam na stację metra i podbijam do młodej, wyglądającej na posiadaczkę chusteczek dziewczyny.
- Sory masz może chusteczkę bo mnie złapał glucik... –Jasne masz- odpowiada wyciągając paczkę i częstując mnie… Ale ja zamiast wziąć jedną wyrywam jej całą pakę i zaczynam uciekać! Co ja robię?! Czyżby glucik zaczynał przejmować nade mną kontrolę?
Biegnę w stronę schodów, wymijając ludzi. Czuję się coraz gorzej. Oglądam się za siebie, a dziewczyna biegnie za mną.
–Oddawaj to glucie- krzyczy! Ja glut?! Czy ja zaczynam zmieniać się w ludka glutka?!
Szanse, żeby mnie dogonić kobitka ma marne- 7 sekund na 60m. rekord szkoły. Speeduje i wybiegam na ulicę gdzie zastanawiam się co robić. Nagle glutek atakuje mnie z podwójną siłą blokując mi 2 dziurki na raz!!! Zmęczony, po biegu, z zapchanymi nosorurkami nie mogę złapać oddechu. Upadam na ziemię. Zaczynam się dusić. –Kurdę- myślę- zaraz zejdę…
Resztką sił wyciągam chusteczkę, przystawiam ją do nosa… ostatnim tchem dmucham w NIĄ i…budzę się w łóżku smarkając w poduszkę. Taaa. Dobrze, że chciało mi się smarkać a nie co innego...
Morał z tego, krótki i wszystkim dobrze znany
Nie biegaj po dworze gdy zimno, rozchełstany;))
Sorry za drastyczne sceny.
A... i trzeźwego Sylwestra
lecę na imprezkę. Pa